Wiem wiem, że jesień już zbliża się do nas wielkimi krokami. Można się przekonać po chłodnych wieczorach i opadających liściach. U mnie na balkonie pnącze zabarwiło liście na kolor czerwony. Wygląda pięknie. Jednak chciałam Wam pokazać ostatnie migawki z mojego pobytu na Mazurach i zabrać Was jeszcze w jedno miejsce, które zachwycało kolorami i zapachem :-)
Pewnego pięknego sierpniowego poranka udaliśmy się do skansenu w Olsztynku. Tego dnia odbywało się święto ziół. Koniecznie chciałam spróbować zupy z pokrzyw i zobaczyć taniec czarownic :-) Przyzwyczajona już do psikusów pogodowych, przekroczyłam bramę skansenu, zlana przez deszcz do suchej nitki, który pojawił się znienacka i zniknął po 5 minutach. No ale jak już popadało to z wielką pompą. Ehh. No cóż, było dziesiątki osób w takiej samej sytuacji jak ja i prawie każdy kroczył ścieżkami z uśmiechem na ustach. Najważniejsze, że mój chłopczyk był suchutki, opatulony po zęby i schowany głęboko w wózeczku, no i oczywiście aparat. Po deszczyku wyszło słoneczko i dopiero się zaczęło. Zapach kręcił naszymi nosami z wszystkich stron. Na każdym zakręcie wisiały wielkie bukiety z kwiatami i ziołami. Jak ja kocham takie obrazy. Nie miałam wcześniej pojęcia, że ten skansen jest taki olbrzymi. Kilkanaście wiejskich chałup, olbrzymie wiatraki, uroczy, drewniany kościółek, ogrody, zwierzęta. I to wszystko w jednym miejscu. Zazwyczaj czytam o jakimś miejscu do którego się udajemy. Tym razem się jednak nie przygotowałam, nie czytałam nic a nic. Tym bardziej to była dla mnie wielka niespodzianka. Chałupy przepiękne. Dachy pokryte strzechą, kolorowe okienka, naturalne, żyjące swoim życiem ogródki, małe płoteczki i strachy na wróble. Od razu przypomniały mi się klimaty u dziadków. Ja do dziś pamiętam jak mój dziadek ubijał w drewnianej maselnicy masło, robił twaróg, a babcia robiła niezliczoną ilość serwet na szydełku. Lato u dziadków zawsze było przepiękne i słoneczne. Dziadkowie zawsze zabierali nas na swoją łąkę. Ja, jak to mała dziewczynka siedziałam w wysokiej trawie i przez cały dzień robiłam bukiety i plotłam wianki z polnych kwiatów, a mój brat, jak to chłopczyk podrzucał mi co chwile, a to jaszczurki, a to żaby. Zdarzyło się czasem, że złapał zaskrońca. Piszczałam ze strachu na widok każdego robala, a on był przeszczęśliwy. Dlatego dziś, jak przekroczyłam bramę i weszłam na teren skansenu, poczułam się jakbym cofnęła się w czasie :-) No, może nie aż tak daleko, bo dziadkowie mieli warunki bardziej ucywilizowane niż tu, ale wtedy takich chałup było sporo. Nawet ze dwie takie stoją do dziś.
W środku można podziwiać gliniane garnki, garnuszki i dzbanuszki, pięknie udekorowane malunkami. Przyznam się, że wszystkie bym zaadoptowała i postawiła u siebie na balkonie z kwiatami :-)
Tyle kwiatów, aż chce się rwać i układać w wazonach. No, ale wtedy to nie będzie tu tak ładnie. Do końca dnia pogoda nas już nie zawiodła. Było ciepło i słonecznie. Na koniec naszej wyprawy zakupiliśmy miód faceliowy. Drugi raz spotkałam się z tą nazwą. Już wiem, że te olbrzymie pola mieniące się kolorami w odcieniach błękitu i fioletu to właśnie facelia. Jest królową roślin miododajnych. To ją właśnie podziwiałam, kiedy byliśmy w drodze do Lawendowego Pola. Pisałam o tym tutaj.
Z wyprawy przywieźliśmy jeszcze świecę o zapachu miodu. Dla mnie to mały śmierdziuszek i raczej ładnie nie pachnie, ale podobno to sam miodek i inni zachwycali się zapachem :) Moi teściowie zakupili miód pitny i na koniec tego wspaniałego dnia po dotarciu do domu, raczyliśmy smakiem swoje podniebienia :)
Ostatnie dni wakacji zleciały już jak z górki. Cieszyliśmy się każdym dniem, spędzonym pod okiem słońca. Przygotowując się do odjazdu nacięłam sobie świeżych ziółek. W domu ususzę, a na święta jak znalazł. Bardzo lubię pieczeń z dodatkiem ziół, a szałwię uwielbiam w zupie dyniowej. Połączenie tych dwóch składników, szałwii i dyni to pyszny i aromatyczny zespół.
Jak strasznie żałuję, że nie mam swojego chociaż metrowego ogródka. Wystarczyłaby mi taka mała rabatka jak tutaj, z niewielką ilością warzywek. No i słoneczniki !!!! Jak kwitną są mega piękne, a później można pochrupać ziarenka przy książce :)
Ostatnie spacery, pożegnanie lata. Wszystkie zachody słońca były nasze ( o ile nie padało). Sierpień nie był tak gorącym miesiącem jak lipiec. Tutaj w lipcu dosłownie wszystko wypaliło. Trawę, owoce na krzaczkach. Zero malin, zero jeżyn. Co roku zbieraliśmy garściami wielkie, czarne i soczyste jeżyny. Robiłam z nich babski trunek – nalewkę :) A o grzybach można było tylko pomarzyć. W lesie było strasznie sucho, nawet kilka deszczowych dni w sierpniu nie pomogło i nie urosło nic a nic. Spacerowaliśmy zatem i uwiecznialiśmy te chwile na zdjęciach.
Przyroda jest piękna. Pewnie się ze mną zgodzicie. Cieszyłam się podwójnie, bo nawet komarów nie było. Przynajmniej chociaż raz wróciłam z lasu bez bąbli :)
Następnego dnia rano w dniu wyjazdu zaczęło padać. Padało tylko przez chwilkę. My biegaliśmy z bagażami z domu do samochodu. Kiedy ponownie wychodziłam z domu obładowana po szyje torbami, widok jaki zobaczyłam, przygwoździł mnie do podłoża. Po kilku sekundach ocknęłam się, rzuciłam wszystkie torby i pobiegłam jak oparzona po aparat z gorączkową myślą, czy jeszcze zdążę.
Była piękna, pierwszy raz widziałam całą tęczę. Była dosłownie tylko kilka chwil, ale w takich momentach człowiek tylko stoi i patrzy i podziwia to naturalne zjawisko. Nie dałam rady zrobić jej całej. Była ogromna i taka intensywna. Musicie uwierzyć na słowo. Właśnie dla takich widoków tu przyjeżdżamy.
*****
Mam nadzieję, że wytrwaliście do końca. U mnie jak zawsze niezliczona ilość zdjęć.
Żegnam się z Wami słonecznikowo :)