Cześć! Nie było mnie tu chyba całą wieczność, a przynajmniej tak się czuję! Kwiecień upłynął mi niesamowicie szybko na tworzeniu planów, jakie chcę poczynić w swoim mieszkaniu. Za to maj rozleniwił mnie całkowicie. Całą rodziną spędziliśmy wspaniały tydzień na Mazurach w moim ukochanym zakątku, wliczając w to majówkę. Pogoda szczodrze nagrodziła nas wysoką temperaturą i pięknym słońcem. Nie pamiętam już, kiedy majówka była tak słoneczna i ciepła i wręcz zapraszała na pyszne pikniki.
Migawki świąteczne
My już od kilku dni w domu. Wróciliśmy z pięknych Mazur do naszej rzeczywistości, uradowani, że pogoda sprawiła nam przemiłą niespodziankę W podróż do rodziny udaliśmy się już w sobotę. Trochę postraszyło deszczem, ale na krótko. Po dotarciu na miejsce, najpierw musiałam pozachwycać się ogródkiem teściowej. O tej porze roku królują krokusy od żółtych po niebieskie i fioletowe. Delikatne przebiśniegi i wreszcie hiacynty, które powoli wydostają się na powierzchnię.
Ja już wiosnę zaprosiłam
U mnie wiosna w pełni Pochmurne i całkowicie ponure dni, spięły mnie do działania. Postanowiłam stworzyć w swoim domu chociaż jedno pomieszczenie w którym będę się czuła lepiej i przyjemniej, pomimo szarugi za oknem. Salon nabrał barw i kolorów. Poduchy dostały nowe poszewki, radosne i ukwiecone. Zakupiłam parę hiacyntów i mały bukiecik żonkili, aby dodatkowo raczyć się ich aromatem. Zrobiłam kilka kompozycji i nawet jest przytulnie.
Lepiej późno niż wcale!
Już jestem, wróciłam!! Calutki miesiąc upłynął, kiedy ostatnio żegnałam się z Wami z lawendowych pól. Czas gna jak szalony, jesień za zakrętem, a ja daleko w tyle…, bo chciałam Wam pokazać zmiany na balkonie, kolorowe kwiaty, ukwiecone poduchy, ale takie klimaty na jesień? Chyba nie nadążam, bo pogoda taka piękna, to korzystać trzeba. Zwiedzać, podróżować i łapać ostatnie dni wakacji. To ja trochę spóźniona, wakacyjnie jeszcze, odsłaniam swój kącik, do czytania i leniuchowania.
Tym razem kwiatów troszkę mniej, donice zestawione w drugi kąt balkonu, świecą pustkami. Prawie wszystko co urosło wypaliło słońce. A tak czekałam, podlewałam. Na szczęście dostałam sporo sadzonek ozdobnych pokrzyw od sąsiadki Justy. Przynajmniej troszkę się zazieleniło. Nasz winobluszcz, który ma spełniać rolę parawanu i zapewnić troszkę intymności też oporny i zniechęcony w tym roku. Powojnik, który zaskoczył mnie ogromnie, że z nasionka wyrósł jak szalony i popędził w górę i wypuścił piękne kwiaty, kobaltowe trąbki. Lecz przedostał się na drugą stronę pergoli i postanowił swym pięknym wyglądem, uprzyjemniać widok nie nam, a naszym sąsiadom, bo ja nie widzę go wcale!! I co na to poradzić? Kupiłam Chryzantemy !!!! Będę długo cieszyć nimi oko i mam przynajmniej trochę kwiecia w zasięgu wzroku
Na balkonie stoi nadal wysłużony i stary, a raczej niemodny komplet ratanowych mebli. Postanowiłam go troszkę odświeżyć, zmienić mu wygląd. Zakupiłam gruby wodoodporny drelich w kolorze zimnego błękitu i Wrotka uszyła mi pokrowce na poduchy. Jak dla mnie takie tymczasowe rozwiązanie jest idealne!
Tak wyglądał jeszcze rok temu. I jeśli spodoba się Wam taki busz w donicach, to tu (klik) możecie poczytać więcej! No to zapraszam!
A dziś z niebieską nutą i nieco jesiennie..
Na zdjęciu widać staruszkę komodę, która leżakowała w starej stodole kilka lub kilkanaście lat. Była całkowicie biała, przy ściąganiu farby okazało się, że pod spodem ma jeszcze dwie warstwy. Niebieską i zieloną. Zrobiłam tyle ile widać. Nie mam pojęcia kiedy ją skończę i czy w ogóle. Taka retro bardzo mi się podoba. Pozbyłam się starych zardzewiałych uchwytów, a w to miejsce dostała porcelanowe gałki. Ze strychu przytaszczyłam drewniany stołek, który pomalowałam na błękit. A obok stoi drewniana skrzynia, która czeka na swoją kolejkę.
A oto balkon z drugiej strony ląduje tam wszystko co jest nam w danej chwili zbędne. Tak to jest jak człowiek nie posiada żadnej komórki gospodarczej. W planach jest jeszcze jesienny wystrój, ale co z tego będzie, zobaczymy.
Jak widać wszystko co wpadnie mi pod pędzel, maluje na niebiesko
Dziękuję za Waszą obecność i do następnego razu
*****
Powrót na pola lawendy
Podczas naszego urlopu(który niestety już się skończył) odwiedziliśmy po raz drugi lawendowe pole, dla mnie zjawiskowe, pachnące i jakże barwne. Po dotarciu na miejsce przepiękne wzgórze, porośnięte lawendą od razu chwyta za serce. Do tego aromatyczny zapach lawendy mieszający się z zapachem łąki i zielono fioletowe krzaczki w niezliczonej ilości, czynią to miejsce takim, które na zawsze pozostaje nam w pamięci. Ja absolutnie jestem pod jego urokiem. Tak ogromnym, aby powrócić tu raz jeszcze i siedząc wygodnie na klimatycznej ławeczce, chłonąć krajobraz w całej postaci.
Mazurska wioska Nowe Kawkowo. To tutaj właścicielka postanowiła stworzyć lawendowy raj. Kiedy w ubiegłym roku trafiłam w to miejsce, lawenda była w pełnym rozkwicie i zapach dosłownie zwalał z nóg. Tu klik możecie zobaczyć. Ten pobyt również okazał się zaskakujący, ponieważ moi kochani lawendowe pole się rozrasta! Dosłownie!!. Siedząc na ławeczce mogliśmy podziwiać urokliwą chatę Żywe Muzeum lawendy, a teraz widok jest oszałamiający za sprawą kolejnego pola, po drugiej stronie drogi, które rośnie w oczach. Zobaczcie sami!
Prawda, że pięknie? Będąc na miejscu wrażenia są jeszcze większe. Wszystkich zachęcam do podróży. To miejsce bije rekordy popularności. Co chwila zjeżdżają się tu kolejni turyści. Już na miejscu dowiedziałam się, że cały ususzony zapas zeszłorocznej lawendy rozszedł się jak świeże bułeczki. Ba, nawet zabrakło. Wcale się nie dziwię Moim marzeniem było zakraść się do suszarni, ogromnej, która mieści się na strychu chaty i sfotografować tysiące bukiecików, tańczących na sznurku. Jednak zbiory dopiero przed nami. Kto wie, może kiedyś się uda!
W tym roku oprócz nowych pól spostrzegłam nową chatkę, której wcześniej tu nie było. To Bajkowy Domek, a w nim naprawdę znajduje się bajka! Tyle cudownych rzeczy jakie powstają dzięki okolicznym artystom. Każdy talent jest tu mile widziany!
Tu następuje proces pozyskiwania wody lawendowej i aromatycznych olejków. Można zapisać się na warsztaty i uczestniczyć w wielu ciekawych zajęciach z lawendą w roli głównej
Cudowne miejsce, przekonajcie się sami. Po powrocie do domu czekała na nas niespodzianka. Od zaprzyjaźnionego Pana Stasia dostaliśmy 3 litry jagód. O rety! Czekało mnie wyzwanie w postaci jagodzianek, no bo iść na łatwiznę i zrobić dżem? A wyzwanie dlatego, że ja nigdy nie robiłam jakichkolwiek przysmaków z ciasta drożdżowego. No, ale od czego ma się ulubione blogi kulinarne! Po przeczytaniu kilku przepisów, wybrałam taki, o którym pomyślałam, że chyba dam radę! No i udało się. Przepis znajdziecie tu klik. Napiszę tylko, że kluczem do sukcesu jest mąka. Bułeczki wyszły przepyszne, mięciutkie i z dużą ilością jagód. Tak jak lubię
A teraz czas na relaks. Z pachnącą jagodzianką i książką w ręku. Uwielbiam tak!
Lubicie czytać? To kolejne tomiszcze, które wpadło mi w ręce. Na razie nie wiem czy godne polecenia, ale opis przyciągnął moją uwagę.
To ja wracam do książki, a Wam życzę wszystkich słonecznych dni i fantastycznych urlopów!!!
******
Urlop zaliczony!
Urlop to chyba najdłużej wyczekiwany przez nas czas w ciągu całego roku. To oczekiwanie potem pakowanie i wreszcie podróż. Mkniemy jak na skrzydłach do naszego Mazurskiego Raju. Uwielbiamy każdą wolną chwilę spędzać na wsi. Delektować się ciszą, zapachem lasu i cieszyć swoją obecnością. Tylko dlaczego, kiedy już wypoczywamy, te dni przemijają tak bezlitośnie szybko? Tyle rzeczy zaplanowałam do zrobienia i powiem Wam, że nie zrobiłam nawet połowy. Nie zamartwiam się jednak na zapas, bo lato w pełni i dużo wspaniałych weekendów przed nami. Okazji będzie wiele na majsterkowanie.
Ostatnie dni upłynęły nam na błogim lenistwie. Pogoda dopieściła nas na sam koniec, temperatura przekroczyła 30 stopni. Istne szaleństwo. Zaraz po 18:00 mogliśmy już swobodnie oddychać i wyjść z cienia Jak tylko słońce się schowało wszystkie żyjątka zaczęły oddychać, śpiewać i po swojemu grać. Gdy nastał wieczór odsłuchaliśmy gołębi koncert, rozpaliliśmy ognisko i podziwialiśmy tańczące w powietrzu jaskółki, a potem nietoperze. W dzień naszego wyjazdu moi kochani nie wiem co mi się stało, ale wstałam o 4:30 rano i już o 5 z kubkiem kawy w ręku, wpatrzona w las, wsłuchiwałam się w rozmowę żurawi. Ten kto je usłyszał chociaż raz w życiu to wie, że to niesamowite doświadczenie Siedziałam tak prawie do 7 rano, kołysząc się na huśtawce, wdychając słodki zapach ziół i kwiatów i będąc świadkiem jak wieś powoli budzi się do życia. Wspaniałe chwile i tylko moje. Piękne zakończenie naszego urlopu.
Zapraszam Was na krótką relację, ubraną w zdjęcia z ostatniego weekendu
Kto jadł zielony groszek prosto z rabatki ręka w górę? Ja mam za sobą pierwszy raz! Jaki słodki i chrupiący! Nie miałam zielonego pojęcia, że on jest jadalny w takiej postaci, ale może nie powinnam się do tego przyznawać..
A co można zrobić ze starym drewnianym karniszem? No jak to co? Pociąć na kilka części i voila mamy retro ramę na zdjęcie. Po dopieszczeniu ostatnich szczegółów zaprezentuję innym razem.
W ostatnim dniu zrobiłam skok na krzaczek z malinami. Przynajmniej zabrałam trochę smaku lata do domu.
Dziś krótko, a już za chwilę zabiorę Was do krainy lawendy. Będzie pięknie, pachnąco i fioletowo
Do zobaczenia !!!
*****
Ziołowe tabliczki i skorupy własnej roboty !
Witam Was serdecznie. My już od poniedziałku na urlopie Choć pogoda robi nam psikusy to wcale, ale to wcale się tym nie przejmuję. Cieszę się z tego gdzie jestem i nic nawet burza z piorunami tego nie zmieni. Niech pada, niech te rośliny mają trochę radości i potańczą w rabatach w deszczu. Po takim letnim deszczyku mam wrażenie, że zapach kwiatów zyskał podwójnie na sile. Słodki! Obłędny! Choć słońca dziś nie ma wcale, chwyciłam za aparat i pobiegłam w grządki kwiatowe.
Tyle wspaniałości wokół chaty. Człowiek chodzi upojony zapachem od rana do wieczora. Kiedy rano wychodzę przed dom witam się z różami, a kiedy idę posiedzieć z kubkiem kawy od frontu, gawędzę sobie z piwoniami. Jakie to jest cudne, że ogród zmienia się co chwilę. Wczoraj wpadliśmy z wizytą do babci i dziadka, koniecznie musiałam zobaczyć tamtejsze róże.
Nie muszę Was chyba przekonywać jak cudownie pachną, każda ma swój osobisty i niepowtarzalny zapach.
No dobrze, przeciągnęłam Was po naszych ogródkach z kwiatami to teraz zaprowadzę Was do mini zielnika. Powstał w tym roku. Wcześniej zioła rosły w innym miejscu. Teraz zostały przeniesione i uporządkowane. Czekamy, aż zaaklimatyzują się w nowym miejscu i podwoją swoją objętość Wstyd się przyznać, że niektóre zioła mi się mylą. Choć szałwie, miętę i bazylię rozpoznam po wyglądzie i po zapachu to z innymi mam już problem hi hi. Postanowiłam temu zaradzić i zrobiłam tabliczki z nazwami ziół. Nie mam pojęcia jak długo wytrzymają w tych warunkach klimatycznych i czy deszcz ich nie rozpuści. Jednak jak nie spróbuję to się nie dowiem. Otóż owe tabliczki wykonałam z glinki samoutwardzalnej i wyglądają tak.
Z opisu producenta wynika, że po uformowaniu nas pożądanej formy, powinniśmy zostawić ją do wyschnięcia na 24 h, a potem malować. Ja zrobiłam na odwrót Po wykrojeniu formy, za pomocą literek, zamoczonych w niebieskiej farbce akrylowej, zdobiłam swoje tabliczki, a po skończeniu zostawiłam do wyschnięcia. Trzeba uważać, bo glinka jest dosyć miękka i stemple z farbą się ślizgają, ale z odbijaniem literek nie miałam problemu. Wchodziły jak w masło Po 12 godzinach trzeba je odwrócić na drugą stronę, bo przy wysychaniu potrafią się mocno powyginać. U mnie troszkę się pofalowały. Gdy wyschną całkowicie muszę wygładzić krawędzie papierem ściernym. Na koniec chcę je pomalować warstwą lakieru szklącego i wypalić w piekarniku. W ten sposób będę miała ceramiczne tabliczki i mam nadzieję, że po tym zabiegu deszcz im nie straszny. A tak prezentują się w zielniku.
Tuż obok zielnika rosną truskawki i poziomki. Nie wróżę im długiej przyszłości na krzaczku, a to za sprawą tego oto małego żarłoka
a kuku :)
Po wykonaniu tabliczek zostało mi jeszcze sporo glinki, bo zamówiłam kg. Zrobiłam misę, która również czeka na oszlifowanie. Jak wrócimy z urlopu pokażę Wam trzy pozostałe misy jakie wykonałam wcześniej, ale nie zdążyłam już zrobić im zdjęć.
Dzisiaj mało pisania za to dużo do oglądania. W końcu mam urlop to mi się należy troszkę lenistwa. Przyszłym urlopowiczom życzę pięknej pogody i dużo odpoczynku. Żegnam się z Wami wakacyjnie!!!
Do szybkiego zobaczenie wkrótce !!!
Dłuuugi weekend
A my znowu w podróży, uciekliśmy z domu na łono przyrody :-) Jeju pogoda taka piękna, że trzeba korzystać. Od poniedziałku leniuchujemy na maksa, objadamy się truskawkami i słuchamy śpiewu skowronków. Oszalałam z tego szczęścia, do tego stopnia, że jak tylko mogę to zaciągam rodzinę do lasu i na pola w poszukiwaniu polnych kwiatów.
Zamarzyły mi się bukiety, ogromne, z chabrów i maków do tego paprocie, rumianki i inne polne kwiaty. Nie mogłam się powstrzymać i musiałam przytargać ich całą garść.
Starczyło na trzy piękne bukiety, które zdobią pokoje chaty. A jeden największy zostawiłam na werandzie. Tak zgłodniałam od tego biegania po polach i pracy przy kwiatach, że przygotowałam mały lunch. Stworzyłam sobie taki wiejski klimacik :-) A jak kawa smakujeee, bosko!!!! A truskawki rozpływają się w ustach. Wierzcie mi na słowo.
Na drugi dzień, kiedy usiadłam sobie z kubkiem kawy na schodkach przed chatą mój wzrok zarejestrował po drugiej stronie ulicy coś czerwonego w krzakach. Mocno się ucieszyłam, bo nareszcie trafiłam na rozkwitnięte polne maki. Wiedziałam, że gdzieś tu były, ale bardzo rzadko miałam okazję je podziwiać. Są ogromne i różnią się się od tych, które rosną na polach. No nie mogłam się powstrzymać. Zerwałam kilka. Zobaczcie sami jakie piękne :-) Teraz siedzę sobie na werandzie, z kubkiem kawy, miseczką owoców i napatrzeć się nie mogę.
Aaaa zapomniałam dodać, że weranda zaczyna przybierać nowy wygląd. Parę dni temu przyjechały nowe barierki. Teraz zrobiło się tu bardziej klimatycznie. Pokażę Wam w następnym poście. A gdy nadchodzi wieczór zapalam latarenki. W powietrzu czuć zapach pieczonych warzyw z grilla lub polskiej kiełbaski z ogniska. Takie wiejskie życie bardzo mi się podoba. Synek po całym dniu na powietrzu w nocy zasypia mi w pięć minut i nie muszę go pół godziny usypiać, jak to zwykle bywa. Właśnie teraz, kiedy ucina sobie popołudniowa drzemkę, słychać pianie kogutów i gęganie gęsi…. gdzieś tam. I tak sobie myślę, że czas płynie wolniej i życie jest piękne, bo jesteśmy tu całą rodziną i zdrowie nam dopisuje. I potrafimy się cieszyć z takich przyziemnych rzeczy. Wiem na pewno, że nigdy nam się to nie znudzi.
W ubiegłym roku w połowie maja przez te okolice przeszła fala mrozów. Niewielkich, ale plony swoje pozbierała. Zero owoców. Nic, każdy krzaczek i drzewko gołe i nie wesołe. Dla wielu gospodarzy klęska. Co roku w sierpniu zbieraliśmy obok w lesie piękne i soczyste jeżyny. Wszystko wymarzło.
A dziś to wygląda tak, jabłoń pięknie obrodziła, wiśnia, grusza, śliwa. Urodzaj na maksa. Czekamy jeszcze na borówki, maliny, truskawki, agrest. Zapasy w tym roku chyba przejdą nasze oczekiwania :-) Gdy nadejdzie odpowiednia pora to czas najwyższy uzupełnić słoiki sokami, konfiturami i nalewkami.
A skoro o konfiturach mowa to kochani z czystym sumieniem mogę Wam polecić powidła śliwkowe z czekoladą i kakao, które robiłam w ubiegłym roku. Przepis o tu klik. Zostały nam jeszcze dwa słoiczki. Przed chwila mąż nasmażył kopiasty talerz naleśników, powidła i do tego truskawki, pycha Zaraz przyjadą teściowie. Stół nakryty. Nazrywałam kilka borówek. Pojedyncze okazy zdążyły już dojrzeć.
Oczywiście na małą ucztę mieliśmy niezapowiedzianego gościa w postaci pana sikorka, który bez krępacji częstował się borówkami Nie udało mi się go sfotografować przy stole, ale na fotki i tak się załapał.
To ja Was teraz zostawiam i biegnę na naleśniki. Na szczęście weekend się jeszcze nie skończył. Jeszcze trzy dni.Wybieracie się gdzieś? Jeśli tak to życzę Wam słonecznych dni i dużooo wypoczynku, korzystajcie ile się da.
Do napisania
**********